Psi Patrol Wymyślone Postacie Opowiadania Wiki
Advertisement

Uwaga!

Uwaga! To opowiadanie piszę sama! Proszę o nieedytowanie go bez mojej zgody! Z góry dziękuje^^


Prolog

Baza Psiego Patrolu leje wieczorny deszcz. Szczeniaki się nudziły.

-Lir! Opowiesz nam swoją historię?- spytały.

-Oczywiście.- uśmiechnęła się Lir, po czym usadowiła się wygodnie i zaczęła swą historię...

(Jakby co będzie opowiadanie w pierwszej osobie)

Na dworze lal deszcz. Chodnikiem Fort- William biegnął jeden pies rasy American Alsatian, na plecach zwisała mu jego żona. Z ostrym zakrętem przebiegli tuż obok drzewa, po czym nie zważając na światła, biegł z całej siły do kremowo- niebieskiego budynku. Wtem gdy biegł przez przejście zatrąbił samochód a żółte światła oświetliły dwa psy. Człowiek za kierownicy walnął w tablicę rozdzielczą z irytacją. Pies tylko w grymasie odsłonił białe zęby po czym skoczył na cypel i znalazł się na szpitalnym parkingu, po czym wbiegł do hallu i rejestracji.

-Proszę! Moja żona...zaczęła rodzić. - wydyszał pies.

-Dobrze! Już wołam lekarza, chodźcie za mną! - powiedziała i wstała od miejsca pracy, po czym pobiegli przez hall. Lekarz zerwał się z krzesła po czym zawieźli ją na porodówkę dla psów. Niestety samiec nie mógł wejść. Ciężko usiadł na krześle i napił się wody z dyspensera wody.

Mijały długie godziny, a on niecierpliwie czekał. Po pięciu godzinach, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, lekarz pozwolił mu wejść. Lecz tym razem musiał pójść do osobnego pokoju jego żony. Drzwi były uchylone, ucieszył się czując już z bliska jej zapach. Rzucił się do biegu i z impetem wpadł otwierając na oścież drzwi.

-Highland!- ucieszył się i podszedł do łóżka zmęczonej suczki.

-Oh...Dereck, spójrz. - powiedziała suczka i resztkami sił odsunęła kawałek kołdry, gdzie mleko już ssała mała suczka.

Oczy Derecka napłynęły łzami, stał tak w osłupieniu przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:

-Jest...jest...cudowna, brak mi słów. Świetna robota Highland. Nazwijmy ją Lir!

-Tak! - odparła suczka i położyła głowę na poduszce.

Po tych słowach wskoczył na łóżko obok suczki i swoim czołem dotknął jej...Minęło parę lat. Sunia była małym rozbrykanym szczenięciem, gdyż miała ludzkich właśnie pięć lat. W kuchni z widokiem na drugą stronę Highland robiła obiad, do niej wpadła mała Lir, łapkami wsparła się o dolną szafkę i spytała mamy.

-Kiedy będziemy mogli pójść w góry?- spytała z zapałem w oczach.

-Ech...no nie wiem.- zaczęła zmartwiona Highland.

-Proooszę. - nalegała maleńka suczka i spojrzała się błagalnymi oczyma na mamę.

-Och...no dobrze, możemy jutro, by się przygotować, myślę, że ucieszy Cię kochana wiadomość, że idziemy na Ben Nevisa?- zapytała ze śmiechem mama suni.

-Naprawdę? WOW!- oparła Lir a jej oczy rozszerzyły się. - PEWNIE, ŻE NIE!- skoczyła i pobiegła do pokoju.

Nastał wieczór i Lir miała kłopoty przez ekscytację z zaśnięciem. Następnego dnia wstali o szóstej, podjechali autem na parking i poszli pod górę. Na początku było ciężko gdyż ścieżka była bardzo blisko pionu. Mimo to Lir nie męczyła się, a na postojach rozpierała ją energia. Kiedy znaleźli się blisko jeziora założyli ciepłe stroje i ruszyli na ścieżką na górę. W końcu wspięli się na czubek.

-Kocham góry! - ucieszyła się Lir i spojrzała z miłością na rodziców a oni na nią. -Kiedyś będę je badać!

Rozdział 1

Lir walnęła łapą w stół. Od tamtego momentu minęło kilkanaście lat. Suczka była w wieku 16 lat, w tym od roku była w armii powietrznej. Dowódcą armii był Owczarek Niemiecki pochodzenia amerykańskiego.

-Mówiłem, nie mogę Cię tam puścić. - ciągnął.

-Jasne...- odpowiedziała wymijająco. - I tak polecę.- rzuciła i zeszła z krzesła udając się w stronę wyjścia. - Dziękuje sir, za rozmowę.- odparła.

-CZEKAJ! - wrzasnął zaniepokojony Owczarek Niemiecki, ale Lir już nie słuchała. Ubrała się w swój strój i wspinając się po drabinie wskoczyła do swojego myśliwca. -Hej...-przywitała się. Z doły ozwał się głos.

-Na serio Lir? Gadasz z maszyną?- zapytał drwiącym głosem Pinczer średni.

-Zamknij się! To moja sprawa i MÓJ samolot, to że jesteś tak nie dołężny, że na żadne akcje nie lecisz pozostawia wiele do myślenia.- odcięła się Lir.

Psa zatkało i stał tylko z otwartym pyskiem. Na mordce American Alsatian przebiegł uśmiech dumy. Zamknęła klapę u góry i powoli ruszyła na pas startowy. W końcu wraz z grupą byli w powietrzu.

-Komu dziś skopiemy tyłki?- zapytała się sunia przez głośnik. Na oczach miała charakterystyczne okulary słoneczne oraz maskę.

-Jakieś psy wleciały w strefę powietrzną Szkocji, oczywiście maszynami bojowymi bez pozwolenia. - odezwał się człowiek lecący z tyłu.

-Aha. - pokiwała głową sunia.- To lecimy! Pokażemy im, że to była ich najgorsza decyzja w życiu! Dawajmy włączajmy tryb naddźwiękowy! - zachęciła.


Galeria

Advertisement